Tajlandia, Kambodża, Wietnam

Słońce już od dłuższego czasu wisiało wysoko na niebie, a jego promienie nieśmiało przebijały się przez okiennice niewielkiego domku w którym mieszkałem. Zza drzwi dobiegały odgłosy budzącego się świata. Po chwili kątem oka zobaczyłem, że przechodząca przed moim domem para sąsiadów niesie dużą – obwieszoną bananami gałąź, którą odcięli od rosnącego w naszym ogródku bananowca. Widząc moje z lekka uchylone okno krzyknęli w moją stronę „Sawasdee MISTER DŻAKOB” (dzień dobry panie Jakubie”) i okrasili swoje pozdrowienie szerokim i serdecznym uśmiechem. Będąc jeszcze w łóżku odpowiedziałem „sawadee” i (wiedząc że to nie będzie zwykły dzień) pomyślałem sobie: „wstawaj, jesteś w raju”!
Podróże Guliwera 🙂
I rzeczywiście ten dzień okazał się niezwykły, podobnie jak i cały mój kilkumiesięczny pobyt na rezydenturze w Tajlandii. Z resztą przeczucie o niezwykłości tego wyjazdu pojawiło się u mnie już w momencie, gdy tylko dowiedziałem się że to właśnie tam przyjdzie mi pracować.
Nie chodzi mi tylko o to, że Tajlandia jest krajem niezwykłym samym w sobie (choćby dlatego że nie wszędzie można przy śniadaniu obserwować bawiące się w ogrodze kameleony). Chodzi też o to że przyjazd mierzącego blisko 2 m wzrostu poznaniaka (gdzie słynny niemiecki „ordnung” króluje po dziś dzień) był pewną sensacją w kraju ludzi niezbyt wysokich, gdzie podejście do punktualności, porządku i organizacji pracy jest inne niż w Wielkopolsce. Z resztą niektórzy z uwagi na mój wzrost robili sobie ze mną zdjęcia niczym w Polsce z puchatym misiem na Krupówkach w Zakopanem. A poznaniakiem z krwi i kości to ja jestem na wskroś. Wszak nawet bardzo tanie tajskie jedzenie (ok. 10 zł za dużą, obiadową porcję tradycyjnego makaronu
„Pad Thai”) uznałem za drogie. Ale później przypomniało mi się że w Poznaniu hamburgery na ulicy bywają w podobnych cenach. No więc wypadało tylko ową tajską „drożyznę” wybaczyć.
Ale wróćmy do Tajlandii. Było dużo uśmiechów, radości i serdeczności. Tak zaczęliśmy się nawzajem poznawać. A moja wiedza, którą na temat tego pięknego społeczeństwa zdobyłem wcześniej, zaczeła nabierać zupełnie nowego wymiaru. Co prawda na dowiedzenie się czegoś o Tajlandii miałem wcześniej na prawdę sporo czasu (o wyjeździe do Azji Południowo – Wschodniej dowiedziałem się z prawie półrocznym wyprzedeniem). Można było sporo poczytać i pooglądać różne filmy na ten temat. Jednak po raz kolejny okazało się że ani żadna książka ani żaden film nie oddaje tego co można przeżyć będąc tam na miejscu i stając się (choćby na krótko) częścią tej wyjątkowej społeczności. A to społeczność wyjątkowo uduchowiona. Ich codzienność jest bardzo mocno związana nie tylko z buddyjską tradycją tego kraju, ale i także z innymi (często dawniejszymi) wierzeniami.
Domki dla duchów.
Przechadzając się wśród pięknych zakątków miasteczka Ao Nang (prowincja Krabi – południowa Tajlandia) zauważyłem ciekawe małe domki ustawione często przy prywatnych domach czy przy hotelach. „Sala Phra Pum”, bo tak nazywają się słynne tajskie domki dla duchów (bo o nich tu mowa), bywają często mylone z kapliczkami Buddy. Jednak takimi one nie są, choć łączą się one częściowo z wierzeniami buddyjskimi (i nawet samego Buddę można tam także zobaczyć). Zwyczaj o którym mowa znany jest już od czasów przed narodzinami Buddy i nawiązuje do Animizmu. Ale na czym on polega? Otóż Tajowie wierzą że gdy wprowadzają się do jakiegoś domu, lub gdy taki dom budują muszą zapewnić schronienie opiekuńczemu duchowi ich domostwa, duchom zmarłych przodków czy też duszom osób które kiedyś w tym miejscu mieszkały. Gdyby taki domek nie powstał mogłoby się to wiązać z odwiedzinami przez takiego ducha. A to nie zawsze może być pożądane. Dobrze jest gdy taki duch zostanie w przygotowanym dla siebie domku, który z reguły stoi przy wejściu na posesję. Gdyby jednak duch nie został w
„Sala Phra Pum” to Tajowie często stawiają wysokie progi w głownym wejściu do swojego domu. Ma to być przeszkoda, która ostatecznie uniemożliwi duchowi wejście do środka. Wróćmy jednak do naszych „kapliczek”. Ciekawą rzeczą jest ustawianie przy tych domkach różnego rodzaju przedmiotów i jedzenia. Otóż wędrując przez rajskie zakamarki prowincji Krabi można było zobaczyć że wyastawia się tam choćby zabawki, jakieś owoce, kwiaty no i także napoje wśród których prym często wiodą te które mają kolor czerwony. Często można zobaczyć też miski z ryżem czy kawałkami kurczaka. Obfitość wystawionych ofiar jest uzależniona od zamożności domu, przy którym postawiono „Sala Phra Pum”. Ktoś mógłby pomyśleć że to wszystko z myślą o spragnionych lub głodnych turystach, którzy zachwycając się rajskimi widokami choćby przepięknej wyspy Phi Phi mają ochotę przystanąć i się posilić. Nic bardziej mylnego! Owszem, chodzi o nakarmienie i napojenie, ale nie ludzi – tylko właśnie wspomnianych duchów. Trzeba je przecież przeprosić za hałasy wydobywające się przy budowie nowgo domu, albo ogólnie za niepokojenie tych odwiecznych mieszkańców. Formą przeprosin i pewnego przekupienia duchów ma być w tym przypadku złożona ofiara. Ponadto regularne składanie takich ofiar ma też zapewnić domostwu obfitą opiekę. Szczególnym upodobaniem cieszą się wspomniane już przeze mnie napoje koloru czerwonego, w tym najpopularniejsza (dostępna właściwie w każdym sklepie) czerwona – truskawkowa „Fanta.” Dlaczego? Otóż owa czerwień symbolizuje krew zwierząt, które dawniej składano w ofierze wspomnianym duchom. Jest ona też uważana za źródło energii, witalności i życia. Dlatego też jako taka była uważana za najlepszą formę ofiary dla duchów. Dziś w Tajlandii ofiar ze zwierząt już się nie składa (z oczywistych względów). Jednak znaleziono idealną formę zastępczą w postaci właśnie czerwonej oranżady. Ciekawe też bywa to dlaczego w jednym domku duchów można zobaczyć jedynie jedną butelkę napoju a w innych więcej. Otóż okazuje się że jeżeli w jakimś domu w nocy usłyszano jakieś traski, czy inne dziwne i nadprzyrodzone dźwięki, to najpewniej duch nie był zadowolony z ofiar. Po prostu dostał za mało jedzenia, picia, zabawek czy słodyczy. Dlatego już następnego dnia należy naprawić swój błąd i dorzucić np. kilka butelek. Kiedyś przy jednym z takich domków zobaczyłem ok. 10 zgrzewek takich napojów. Duch który tam grasował musiał być na prawdę nieźle wkurzony! Nie mogło też zabraknąć nieodłącznego atrybutu takiej „pitnej” ofiary czyli plastkowej słomki wetkniętej do środka butelki. Wszystko po to by duchowi łatwiej się piło! Nie mogę również nie wspomnieć o tym że każdy z hoteli, w którym wypoczywali goście naszego biura, był zaopatrzony w taki domek. Często też można było takie domki zaobserwować na trasie spaceru z hotelu do miasteczka Ao Nang, czy w różnych zagajnikach. Jeśli ktoś miał ochotę wyjść wcześnie rano na spacer by kupić sobie jeden z miejscowych wyśmienitych śniadaniowych specjałów (jak choćby kleisty ryż z mango zwany po tajsku „neow mamuang”) to mógł zaobserwować miejscowe małpy urządzające sobie ucztę przy domkach dla duchów. Były to najczęściej Makaki krabożerne, nazywane niekiedy jawajskimi. Wcinały one w najlepsze pozostawione ofiary i popijały wszystko oranżadą. Z resztą o małpach pijących przez słomkę czerwoną fantę krążyły wśród naszych gości liczne opowiadania, anegdoty i legendy. Nie można zapomnieć również o tym że w domkach duchów musi być pięknie – stąd liczne kwiaty i ozdoby. Pojawiają się też figurki zwierząt. Słonie i konie przydadzą się do transportu a bawoły będą zawsze użyteczne w gospodarstwie. No i oczywiście musi być także ogień. Płonące kadzidełka wyznaczają drogę odmawianej modlitwie. W centralnym miejscu znajdziemy z kolei postać Buddy. Wszystkie te elementy mają sprawić że duch nie wejdzie do naszego domu. A w Tajlandii ludzie wierzą w takie rzeczy na serio. A po czym poznać że duch nas nęka? Pisałem już o nadprzyrodzonych dźwiękach. Ale przykładem takiego nękania może być sytuacja gdy światło w łazience samo zgasło, lub lustro się przesunęło. Z resztą tą wiarę można w bardzo prosty i pragmatyczny sposób wykorzystać. Otóż gdy masz w domu nieproszonego tajskiego gościa (bo na przykład właściciel domu przyszedł po czynsz, a ty akurat nie masz kasy) to wystarczy mu powiedzieć że szczoteczka do zębów właśnie sama 4 razy podskoczyła w łazience. Nie dość że ucieknie w panice to jeszcze na wieczór podstawi ci pod drzwi 40 butelek czerwonej Fanty (o ile pod twoimi drzwiami stoi domek duchów). Z resztą wykorzystanie wiary w duchy może też być ciekawym sposobem na łatwe znalezienie noclegu u kogoś. Wystarczy pójść do kogoś i powiedzieć że u ciebie grasuje jakiś duch . Wtedy zaprzyjaźniony Taj znajdzie dla ciebie miejsce do spania (z resztą i bez tej sztuczki pomocy raczej by nie odmówił, no bo w końcu Tajowie robią dobre uczynki by pracować na swoją karmę). Kiedyś po pracy siedziałem z kolegą pod swoim domkiem (nie dla duchów tylko takim dla mnie) i na naszych oczach drzwi od jego domku same się zamknęły. A ten śmieszek postanowił to wykorzystać i teatralnym gestem wskazując palcem w stronę tego „cudu” powiedział do tych drzwi: „zamknijcie się”! Gdyby zobaczył to właściciel naszego „osiedla” uznałby pewnie Rafała za ducha i zapewnił mu stałą dostawę nie tylko Fanty, ale i paru innych smakołyków. No ale trzeba się było obejść smakiem.
Duch, który swoją głowę nosił pod pachą.
Duchy w Tajlandii bywają mniej lub bardziej złośliwe. Niektóre mają też swoje imiona. Najgroźniejsze bywają ponoć duchy dzieci lub osób, które zmarły nagłą śmiercią. Za to za najzłośliwsze uchodzą duchy płci żeńskiej. Większość duchów jest aktywnych nocą. Wyjątkiem jest duch Pret, któremu światło dzienne nie przeszkadza. Duch ten znany jest także w innych religiach wschodu i nazywany jest „głodnym duchem”. Żywi się rzeczami, które dla człowieka są odrażające (nie będę wymieniał, bo może akurat jecie drugie śniadanie). Wszystko to dlatego że w poprzednim życiu był człowiekiem chciwym, nieuczciwym i fałszywym. Inne ciekawe duchy to Nang Tani – kobieta pojawiająca się w kiściach bananów tylko podczas pełni księżyca. Z kolei Kong Koi to duch – wampir, którego spotkamy nocą w lesie. Wyróżnia go to że ma tylko jedną nogę. Niektórzy twierdzą też że ma usta wkształcie muchy i że wygląda jak małpa. W Tajlandii można też niekiedy spotkać ducha który własną głowę nosi pod pachą (Phi Hua Kad), lub też pozytywnego ducha Ka. Temu ostatniemu Tajowie składają ofiary zwłaszcza wtedy, gdy chcą poprawić swoje szczęście lub zdobyć sławę.
Tak oto Tajska duchowość pojawia się właściwie na każdym kroku. Jest ona niezwykle bogata i możnaby o niej napisać długie i ciekawe książki (co z resztą zrobiono). Jej zewnętrznym symbolem są właśnie opisane tu domki duchów. Pozwalają one pamiętać o tym, że Tajlandia oprócz rajskich plaż i niepowtarzalnych wprost widoków, jest miejscem głębokiej kultury duchowej. To z tej kultury wynika właśnie legendarna tajska serdeczność. A to w połączeniu z cudownymi wprost widokami sprawia, że ten rejon świata staje się rajem nie tylko w przenośni. Musicie tam pojechać. My bardzo tęsknimy za Wami i za tym, by o tym pięknym i magicznym świecie Wam opowiedzieć! Obyśmy mogli czym prędzej do tego raju wrócić. Do zobaczenia w Tajlandii!

Ta strona korzysta z ciasteczek. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.